5 porad na co zwrócić uwagę przy doborze aparatu słuchowego
Aparat słuchowy to inwestycja nie tylko we własne słyszenie, lecz także we własne zdrowie. Dlatego dobór właściwego urządzenia stanowi [...]
Coraz więcej Polaków cierpi na niedosłuch. Hałas, na który jesteśmy wystawieni każdego dnia zbiera po latach smutne żniwo. Osoby najbardziej narażone na utratę słuchu nadal bardzo niechętnie poddają się badaniom. Pomimo niechlubnych statystyk udało nam się dotrzeć do osób, które zdecydowały się przebadać. Mówią zgodnie, że to uratowało im słuch.
Bronisław (68 l.), Kędzierzyn-Koźle
Moja rodzina jest dla mnie najważniejsza. Nie wyobrażam sobie życia bez mojej żony Danuty, dwóch córek Kasi i Anety oraz syna Pawła. Niedawno doczekałem się też przesympatycznego wnuczka Wiktora. Uwielbiam nasze wspólne spotkania, kiedy gromadzimy się przy jednym stole, dużo rozmawiamy i żartujemy. Niewiele brakowało, a straciłbym to wszystko.
W 2016 roku zgromadziliśmy się przy wigilijnym stole. Zaczęliśmy składać sobie życzenia. Niestety tym razem niewiele usłyszałem, ominęło mnie tyle ciepłych słów. Usiedliśmy, żeby zjeść wspólnie wigilijną kolację. Wkrótce zaczęły się rozmowy. Słyszałem może co drugie, co trzecie słowo. Trudno było mi zrozumieć, co mówią do mnie moi bliscy. Źle się z tym czułem.
Parę dni później opowiedziałem o tym mojej córce Kasi. Okazało się, że jej dobra przyjaciółka pracuje w przychodni, w której wykonuje się badania słuchu. Trochę się opierałem, ale dałem się w końcu namówić.
Diagnoza – niedosłuch. Po konsultacji ze specjalistą dowiedziałem się jednak, że przyszedłem w porę. Jeśli przyszedłbym kilka lat później, byłbym już prawdopodobnie głuchy. Podjęcie odpowiednich działań sprawi, że odzyskam komfort słyszenia i zachowam aktywność na długie lata. Udało się!
Po roku od tego wydarzenia cieszę się świetnym słuchem. Utrzymuję ciepłe kontakty z moją rodziną. Pozbyłem się też tego okropnego uczucia zakłopotania, które towarzyszy niedosłuchowi.
Uważam, że każdy komu zależy na aktywności życiowej i dobrych kontaktach z rodziną powinien udać się na bezpłatne badania słuchu. Serdecznie do tego zachęcam.
Janina (72 l.), Szczecin
Od przeszło 45 lat mieszkałam z mężem przy najbardziej ruchliwej ulicy w mieście. Za każdym razem kiedy otwierałam okno, do naszego małego mieszkania wdzierał się okropny hałas. Każde wyjście z domu do sklepu czy na spacer, pamiętam, to wrzask klaksonów, pisk opon i bezustanne buczenie samochodów. Często podczas tych spacerów musiałam przekrzykiwać się z moim mężem. Mimo to szybko przyzwyczailiśmy się do tego stanu rzeczy. W końcu jeśli chce się mieszkać w mieście, trzeba pogodzić się z hałasem, a cena tego kompromisu może być naprawdę wysoka.
Pamiętam, jak pewnego dnia, obudziłam się nad ranem, a mój mąż poprosił, żebym zamknęła okno. Całą noc nie spał z powodu hałasu dochodzącego z ulicy. Ja jednak nic nie słyszałam. Przyznam, że bardzo się tym wtedy nie przejęłam. To było jakieś 15 lat temu.
O powadze problemu przekonałam się dopiero kilka lat później. Miałam coraz większe problemy z usłyszeniem tego, co mówi do mnie mój mąż. Nie słyszałam nie tylko sylab, ale też całych wyrazów. Komunikacja ze mną była coraz trudniejsza, a mój mąż zirytowany powtarzaniem po dziesięć razy tego samego zdania. Kłóciliśmy się coraz bardziej i bardziej aż w końcu…
Pomogła mi sąsiadka spod dziesiątki. Zaniepokojona krzykami, które coraz częściej słyszała przez ścianę, poleciła mi bezpłatne badania słuchu. Nie dałam się od razu przekonać, ponieważ wstydziłam się przyznać, że tracę słuch. Zapewniła mnie jednak o pełnej dyskrecji. Mało tego, sama zgłosiła mnie do badania, a konsultanci placówki sami zadzwonili w celu umówienia wizyty.
Specjalista w przychodni wykonał odpowiednie badania. Miałam zaawansowany niedosłuch, jednak nie wszystko było jeszcze stracone. Rozpoczęliśmy kurację, w wyniku której udało mi się odzyskać ostrość słyszenia. Jestem szczęśliwa, bo znowu odzyskałam kontakt ze światem i moim ukochanym mężem.
Wiesław (67 l.), Katowice
Znajomi mówili na mnie “Wielkie ucho”. Wszystko dlatego, że słyszałem dźwięk upadającej szpilki w drugim końcu mieszkania oraz każdy szept za ścianą. Kiedy jednak ukończyłem 55. rok życia, z moim słuchem zaczęło dziać się coś niedobrego.
Z początku nie dosłyszałem, co mówią do mnie inni. Coraz częściej prosiłem, żeby powtarzali poszczególne słowa, a nawet całe zdania. Nie wzbudziło to mojego niepokoju, ponieważ każdy od czasu do czasu czegoś niedosłyszy i prosi o powtórzenie, co nie?
Z tym dało się żyć. Po kilku powtórzeniach zawsze dowiadywałem się przecież tego, co chciałem. W końcu moja ignorancja doprowadziła do naprawdę niebezpiecznej sytuacji.
Był normalny wrześniowy poranek. Szedłem na pocztę po przesyłkę poleconą. Zbliżyłem się do przejścia dla pieszych. Wokół mnie cisza. Skoro więc nic nie jechało, ruszyłem przed siebie. Wszedłem na pasy.
Poczułem silny chwyt czyjejś ręki. Po chwili z powrotem znalazłem się na chodniku. Przede mną przejechał rozpędzony TIR. Gdyby nie czujny przechodzień, który dosłownie w ostatniej chwili odciągnął mnie na bok, niewiele by ze mnie zostało.
Pojąłem, że zawinił słuch. Musiałem coś z tym zrobić, jeżeli nadal chciałem poprawnie funkcjonować. Zapisałem się na badania słuchu.
Specjaliści zbadali mój słuch i niedługo potem solidnie się nim zajęli. Otrzymałem potrzebne narzędzia oraz wsparcie. Podjęte działania przywróciły mojemu słuchowi dawną sprawność.
Wróciłem do dawnej aktywności. Od tego czasu, przyznam, nie przydarzyła mi się żadna sytuacja, która zagroziłaby mojemu życiu. Jestem aktywny i samodzielny w życiu codziennym. Poprawiły się też moje relacje z rodziną i bliskimi.
Uważam, że każda osoba po 50-tce powinna zapisać się na badanie słuchu. To nic nie kosztuje, a może uratować życie.